Pisanie tak jak życie – cieszy, choć jest monotonne i pełne paradoksów, które długo pozostają nieodkryte. Chodzisz, wyrzucasz sobie to i owo, tracisz wiarę w swój talent. I dopiero po latach dochodzisz do wniosku, że to nie Ty, że tak już po prostu jest. Pokusiłam się o spisanie kilku takich tekstowych paradoksów. Ku dowartościowaniu i ku przestrodze. Dla siebie i dla Ciebie. Dla wszystkich, których klawiatura nie pogryzła na tyle, by zaprzestali prób.
Pewność siebie jest odwrotnie proporcjonalna do umiejętności
Zaczynam od tego punktu, bo to on mnie zainspirował do napisania niniejszego tekstu. A konkretniej: zainspirowała mnie podpatrzona gdzieś wzmianka o efekcie Krugera–Dunninga.
Najogólniej mówiąc, Dunning i Kruger zauważyli (zbadali, potwierdzili), że im niższe kompetencje, tym wyższa samoocena. Sprawdza się to również w tekstowym światku, co zupełnie przypadkiem potwierdził ostatnio pewien redaktor, który swego czasu zaoferował blogerom swoje usługi (w tym wypadku nie wątpię, że profesjonalne) za symboliczną cenę. I co?
Oddaję głos Markowi:
Zauważyłem dziwną prawidłowość: po prawie darmową korektę tekstów zgłaszają się do mnie nie ci blogerzy, którzy piszą naprawdę koszmarnie, lecz ci, którzy z poprawną polszczyzną radzą sobie dobrze lub nawet bardzo dobrze.
W pisaniu nie chodzi o pisanie
A o co chodzi? O wykreślanie tego, co jest źle napisane – powiedział Czechow. No tak, bo to wielka sztuka przyznać się przed sobą, że genialny pomysł nie był jednak aż tak genialny. Wyczynem jest wykrzesanie z siebie choćby krzty obiektywizmu, jeśli ktoś pełnym bezgranicznej miłości wzrokiem patrzy na każdą wystukaną przez siebie literę.
W pisaniu chodzi jeszcze o wiele innych rzeczy. Np. w pisaniu pamiętnikowym, a nierzadko i literackim, o wypisanie tego, co człowiekowi zalega; o ulgę i zrzucenie jakiegoś bagażu. Może o sztukę. A może o dowalenie komuś.
W pisaniu tzw. automatycznym – o rozruszanie umysłu. Z kolei w pisaniu copywriterskim – o sprzedawanie. A w pisaniu uczniowskim – o naukę albo święty spokój. Niektórzy piszą dla sławy, inni po to, by kogoś zniesławić.
O różne rzeczy może w pisaniu chodzić. Najmniej ważna jest… sama czynność pisania. Poruszanie ręką i kreślenie liter to tylko środek do celu.
Im trudniej, tym lepiej
Pamiętam (i nigdy nie zapomnę), jak pisałam pewien ważny tekst (literacki, nie copywriterski), który miał być odczytany przed całkiem licznym audytorium (dobrze ponad 500 osób, może nawet więcej). Chodziłam jak chora, bo pisałam całą sobą. Rozdrapywałam swoje historie, a potem ubierałam je w kostiumy, inne imiona i okoliczności. Bolało, szarpało, pisanie męczyło jak nie wiem co. Bałam się, że nie dobrnę do końca.
Kiedy w końcu wysłałam swoje dzieło, myślałam, że umrę ze wstydu – bo bez sensu, bo co ja sobie myślałam (chciałam napisać bardzo oryginalnie, inaczej niż na ogół pisze się tego typu teksty) itp. itd. Oczywiście niesłusznie.
Tekst został odczytany w jeszcze lepszych warunkach, niż to pierwotnie było w planach (wysłuchało go blisko 1000 osób!). Dostałam baaardzo pozytywną informację zwrotną, w której szczerość nie miałam powodów wątpić, bo szły za nią konkretne wydarzenia (kolejne odczytanie tekstu w jeszcze bardziej „prestiżowym” miejscu i prośba o następny tekst). Było warto.
Pisać prosto jest trudno
Takie zdanie znalazłam w książce Ani Piwowarskiej Autentyczność przyciąga i trudno mi się z nim nie zgodzić.
Jeśli chcemy być zrozumiani, musimy pisać prostym językiem i prostymi zdaniami. Ciekawe jest jednak to, że – choć mówimy na ogół konkretnie i prosto – przy pisaniu dopada nas maniera „ą, ę”. Uruchamiają się różne „gdyż”, „posiadam” i „iż”, a zdania zaczynają przypominać tasiemcowe koszmarki. I teraz rzecz w tym, żeby siąść i poprawić.
Jak? Np. tak:
- zaznaczyć na kolorowo długie zdania, a potem je rozdzielić na 2–3 mniejsze;
- zaznaczyć na kolorowo wszystkie wyrazy, których w życiu nie użylibyśmy w rozmowie ze znajomymi, i zamienić je na „normalne”;
- dać komuś do przeczytania i przejąć się każdym jego „ale” i „nie rozumiem”.
Pewnie nie będzie łatwo. Pewnie zajmie to (bardzo długą) chwilę. Ale warto.
Najważniejsze w tekście jest to, co nie zostało napisane
Znasz te modne obecnie obrazki do kolorowania? Piękne jest to, że każdy może pomalować je po swojemu. Z tekstem powinno być podobnie. Ten dobry nie narzuca, nie dopowiada, tylko pobudza wyobraźnię, zachęca do myślenia, wciąga. Autor (na ogół) ma jakiś własny zamysł, ukrywa między wierszami własne przeżycia i przemyślenia, kreśli sceny, które z czymś tam mu się kojarzą. Czytelnik może próbować odkryć świat autora lub budować swój. Inaczej mówiąc:
Słowa to szkic, który każdy wypełnia własnymi barwami. Share on X
Żeby pisać dobrze, trzeba pisać źle
Tego nie przeskoczymy. Nie ma innej drogi do (względnej) perfekcji, jak tylko przez ćwiczenia, błędy i tworzenie tekstów, z których kilka lat później sami się śmiejemy (choć tuż po ich napisaniu być może dalibyśmy się poćwiartować za to, że są prawdziwą sztuką).
Znasz Pamiętnik rzemieślnika Stephena Kinga? Autor poczytnych powieści grozy opisuje w nim swoją drogę twórczą. Mówi o setkach odrzucanych przez redakcje, słabych opowiadań, które pisał, zanim wreszcie udało mu się stworzyć takie, którym ktoś się przejął.
Żeby odnieść sukces, trzeba zasmakować porażki
Legendarne są porażki znanych pisarzy. Podobno Władcę much Williama Goldinga odrzuciło 20 wydawców, Przeminęło z wiatrem Margaret Mitchell – 38, a Carrie Stephena Kinga – 30. Podejrzewam, że na ich miejscu dawno schowałabym swoją twórczość do szuflady albo podzieliłabym się nią z niszczarką.
A jednak – jak się okazuje – warto próbować. Wierzyć w siebie, ale z takim zastrzeżeniem z tyłu głowy, że jeśli nie wyjdzie, to i tak będzie dobrze.
Jak to powiedział William Faulkner:
Sukces jest jak kobieta – jeśli się przed nią pochylisz, to cię odrzuci. Musisz więc odwrócić się do niej plecami. Może wtedy się do ciebie przyczołga.
- 5 nawyków tekstowych, które warto sobie wyrobić w nowym roku Co robić, żeby problemy z weną skończyły się raz na zawsze? Sprawdź!
- Jak ręczniki pomogą Ci napisać świetny tekst? Niezawodna metoda tworzenia tekstów. Co mają do niej ręczniki? Zajrzyj, a będziesz wiedzieć.
Punkt 4 jest dla mnie najtrudniejszym – upiększam na siłę oraz to, że raczej nie oddaję nikomu do wcześniejszego przeczytania moich wypocin w obawie przed krytyką właśnie 😉 Punkt 5 chyba najciekawszy – lubię takie niedopowiedzenia… (PS. Kradnę ostatni cytat do celów prywatnych 😉 )
No tak, z tym upiększaniem to czasem trudno przestać 🙂 A co do ostatniego cytatu, to kradzież za przyzwoleniem. Ola, częstuj się cytatami do woli.
Jak bardzo podoba mi się hasło: To, co się łatwo czyta, bardzo trudno napisać (Nathaniel Hawthorne).
Nieraz słyszałam, że mam lekkie pióro, a to hasło sprawi, że poczuję się jeszcze lepiej. A co, trochę trzeba się dowartościować, wspomóc i poklepać po plecach;)
A tak na poważnie, to ten tekst uświadomił mi, że muszę większą uwagę zwracać na długie zdania, które zajmują 3 wersy, a czytelnik gubi sens w połowie;) Zastanawiam się jeszcze nad kwestią zostawienia miejsca na refleksje dla czytelnika. Myślę, że to już decyzja i zamysł piszącego. Nieraz chce zostawić nutkę niepewności, zmusić do refleksji, a innym razem właśnie pokazać swoje zdanie i sprawić, by inni uznali je za właściwe. Chyba u Kominka tzn. Jasona Hunta czytałam kiedyś o tym, by nie pytać czytelnika o zdanie… Recept na dobry tekst jest wiele.
Ja myślę, że to, czy zostawiać miejsce na rozmyślanie, czy nie, zależy czasem od rodzaju tekstu (gatunku). Np. w poradniku czy w felietonie możemy dawać kawę na ławę, ale już w literaturze nie. A czy pytać czytelnika? Nie wiem. Ale myślę, że – co by nie powiedział Kominek – z czytelnikiem trzeba się jednak jakoś liczyć (są nawet teorie pisania zbliżone do marketingowych, mówiące o tym, żeby stworzyć sobie obraz idealnego czytelnika i mieć go zawsze przed oczami podczas pisania). Powód jest prosty – bez czytelnika autor jest tylko człowieczkiem skrobiącym sobie coś do szuflady.
Bardzo trafne 🙂 Karen Blixen (podobno) mówiła, że największą zmorą pisarza jest poskramianie własnej wyobraźni i wyrzucanie wszystkich fabularnych „naddatków”. Z punktu widzenia czytelnika – im mniej, tym lepiej. Z drugiej strony każdy piszący wie, jak wściekle trudno pozbyć się różnych manier. U mnie są to np. nawiasy, wielokropki i zupełnie niepotrzebne wtręty („co prawda”, „zatem”, „owszem”) 🙂 Wycinanie boli, ale bez tego ani rusz.
To jest właśnie to: im bardziej autora boli, tym bardziej tekst zyskuje. Świetnie powiedziane, dzięki!
Dosadny dla mnie i inspirujący tekst. Biorę sobie do serca 🙂
Dziękuję i baaaardzo się cieszę! <3
Spojrzałam na swoje pisanie przez pryzmat Twoich punktów. I trochę się zatrzymałam na 5. i patrzę, oglądam, czytam (to co piszę). Bo coś mi rezonuje w duszy i tylko nie wiem czy brak tego czy właśnie uwielbienie tym:)
🙂
Ja jestem teraz na etapie „złego pisania”, ale się nie poddaję. Już teraz widzę ile przyniosło mi pisanie przez miesiąc bloga. Liceum skończyłam jakieś 8 lat temu, a od tego czasu nie napisałam ani strony tekstu typowo związanego z kulturą. Studiuję biologię, więc moje prace związane ze studiami są bardziej analityczne i zwięzłe. W ten miesiąc czasu już widzę delikatne postępy w rozwoju mojej wypowiedzi, ale pierwszy tekst to była droga przez mękę… teraz powoli do przodu i będzie dobrze.
Trzymam kciuki! 🙂
Jeszcze jedno: im krótszy tekst, tym więcej czasu trzeba mu poświęcić 🙂
Zgadza się :).
Coś w tym wszystkim jest. U mnie w pracy powstał poradnik jak pisać do klientów i uczymy się na nowo pisać tak, aby było krótko, prosto i zrozumiale. Punkt 7, he he, wiedzę, że nawet w pisaniu musimy przeżyć wzloty i upadki 😉
Iza, pewnie, że tak! Jak chyba w każdej dziedzinie życia. A w pracy super – tylko pogratulować mądrych szefów. Klienci na pewno będą wdzięczni :).
Myślę, ze niezwykle ważne jest, żeby trochę tych tekstów napisać. Z każdym zdaniem łatwiej się wyraża myśli. 🙂
Pewnie! Praktyka czyni mistrza :). Tak jak ze wszystkim, im częściej coś robimy, tym większą mamy wprawę.
To prawda, najtrudniej jest napisać prosty tekst. Często w momencie, gdy zakończę pisanie tekstu, wzdycham z ulgą… a za chwilę uzmysławiam sobie, że to jeszcze nie koniec. Muszę odłożyć wpis na jakiś czas, a później przeczytać go raz jeszcze i wprowadzić poprawki. To one okazują się najtrudniejsze – jak ułożyć zdania, poszczególne wyrazy. Tak, by wszystko było zrozumiałe i łatwe w odbiorze.
Ja chyba mam odwrotnie – czasem trudno mi się pisze, a poprawianie jest (na ogół) łatwe. Może dlatego, że „ćwiczę” je od wielu lat na tekstach innych osób :). Dobrze zauważyłaś, Monika, że ważne jest odłożenie tekstu. Zupełnie inaczej się go widzi po jakimś czasie, nie?
Ot. I cała prawda!
😀
oj tak napisać dobry tekst jest naprawdę ciężko
Sama prawda. Dużo mądrych cytatów, dużo interesujących wniosków.
I cóż mogłabym tutaj jeszcze dodać? Sama mam podobne doświadczenia – zarówno w pisaniu tekstów, którymi się żyje, jak i tekstów, które są niby zwyczajne i proste, a jednak trochę nerwów zszarpią. Mimo tego pisanie wciąż mnie pasjonuje, wciąż daje satysfakcję i raduje.
A punkt siódmy bardzo pocieszający 🙂
Cieszę się 🙂 Mnie też pociesza :).
Ja wyznaję zasadę – pisz tak jak czujesz, a reszta sama jakoś przyjdzie. Pisania człowiek uczy się z czasem. I tak jak pierwszy tekst na blogu nie był idealny – tak myślę po roku jest już trochę lepiej 🙂 Podoba mi się Twój artykuł 🙂
Dziękuję :). Dobrze to widzisz. Jak to ktoś powiedział: na pisanie najlepsze jest pisanie 🙂
Oj, bardzo dobry tekst. Przejrzysty, konkretny, bez lania wody – a przede wszystkim: praktyczny.
To pierwszy, na jaki u Ciebie trafiłam, i mam poczucie, że będę wracać po więcej 🙂
Pozdrawiam ciepło!
Dziękuję za miłe słowa i zapraszam! 🙂
Oh, zgadzam się w 100%.
🙂
Uczę się, pisząc teksty na blogu.
Bardzo trudne były i są dla mnie dialogi. Opisy przychodzą łatwiej.
Zgadzam się z tym, że przechodzi się najpierw przez okres złego pisania.
Bardzo ważny jest zwyczaj codziennego pisania, choćby tylko dla siebie.
Wena wtedy łatwiej przychodzi niż w tym czasie, gdy czytamy tylko lub oglądamy.
Niedopowiedzenia już wiem, że są ważne. Niestety nie zawsze mi wychodzą.
Czytelnik jest bardzo ważny i jego zdanie, choć nie zawsze można się ze wszystkimi uwagami zgodzić i ciągle coś poprawiać według pomysłów kolejnych czytelników.
Tekst bardzo dobry i pomocny.
Aniu, bardzo dziękuję Ci za to dopowiedzenie, że wena przychodzi dopiero wtedy, kiedy się zacznie. Nawet Picasso o tym mówił: „Inspiracja istnieje, ale musi zastać Cię pracującego”. Trzymam kciuki za Twoje zmagania ze słowem. Widać, że jesteś w nich niezłomna i masz refleksyjne podejście do pisania. To ważne, bo inaczej człowiek nie jest w stanie uczyć się na własnych błędach.
Fajny, inspirujący tekst – super. Więcej takich poprosimy!
Dzięki. Będą, obiecuję 🙂
To ja mam pewien paradoks na swojej osobie. Pamiętam te czasy gdy wręcz nienawidziłem pisać, a może dlatego, że to były czasy szkolne i jakoś niespecjalnie wypracowania mi „leżały”. Nie czułem tematu, a jak się mnie zmusza to mi tym bardziej się nie chce. Kto by pomyślał, że kilka lat później będę pisać i będzie mi to sprawiać frajdę. Nie wiem czy moje pisanie „nie bije po oczach”, bo samemu ciężko jest się oceniać. Jednak bardzo to lubię. Druga sprawa jest też taka, że nie na wszystko mogę, muszę „czuć” temat 🙂
Oj, pewnie, że tak! Ja lubię sobie popisać, ale gdybym miała napisać artykuł o ekspercki o produkcji betonu i stali, to raczej nie byłabym szczęśliwa :(. To się nazywa wąska specjalizacja :D. A z tą szkołą też rozumiem i też znam z autopsji :). Kiedyś rodzice pomagali mi pisać wypracowania albo – wstyd się przyznać – zżynałam z bryków. A potem zostałam panią od redaktorką i copywriterką. Tak to już jest z tą miłością do słowa. Paradoksalna jest i przewrotna, ale jak już się zacznie, to trwa do końca życia ;).
Hahaha pamiętam takie „akcje” albo mama mi pisała wypracowania albo korzystałem z ekhm małych pomocy czyli gotowych opracowań – gdyby to teraz przeczytała moja polonistka to pewnie wszystkie moje oceny by cofnięto 🙂
E tam, dziś ma znaczenie tylko dziś :). To, co masz w głowie teraz. A teraz piszesz – i tylko to się liczy 🙂