Internet jest jak śródmiejska uliczka. Gdzie nie spojrzysz – zapraszają Cię na małe co nieco. Możesz łyknąć trochę mądrości, skonsumować jakiś tekst albo pożywić się treściami innego rodzaju. Ale uważaj! Zanim wyruszysz w kulinarno-tekstową podróż, rozeznaj się w menu. Żebyś potem nie narzekał, że luksusowa restauracja okazała się podrzędną tekstodajnią.
Figę z makiem i flaki z olejem zna każdy. I chyba każdy średnio zorientowany internauta rozpozna je w blogowej restauracji. Są jednak i takie dania, które robią dobre wrażenie, ale ich spożywanie powoduje zgagę u czytelnika. Oto krótki przegląd tych „specjałów”.
Spaghetti post
Wystarczy jeden rzut oka, żeby poznać, że zostałeś poczęstowany takim daniem. Widzisz, że jest go sporo, ale co tam – wygląda nieźle. A więc zaczynasz. Kęs, drugi. No dobra, jeszcze kawałek – całkiem smaczne przecież.
Mija 5 minut, mija 10. Mózg zaczyna parować jak świeżo ugotowany makaron, spoglądasz z nadzieją na południe ekranu. Sprawny ruch palcem na kółku myszki, drugi, dziesiąty. Końca nie widać.
Z lekką niestrawnością odchodzisz na sjestę. Na inny blog. Do innej aplikacji. Do innego pomieszczenia. Gdziekolwiek, gdzie dają coś łatwiej strawnego.
Teksto al dente
Na pozór nawet, nawet. Sprawnie wysmażony, dobrze przyprawiony, pożywny. Podczas konsumpcji okazuje się jednak, że copy chief najwyraźniej bardzo się spieszył. Tu jakiś składnik mu umknął, tam coś kapnęło niechcący. Z „pisania” robi się „pianie”, z „koca” – „kac”.
W dodatku produkty z niesprawdzonych źródeł sprawiają, że co chwilę marszczysz czoło i krzywisz się, zdziwiony i zdegustowany. A miało być tak pięknie.
Pasta swojsko podwędzana
Danie całkiem soczyste, wytrawne, dobrze przyprawione. Widać w nim kunszt i pasję. Dopiero wytrawny krytyk tekstokulinarny, zaopatrzony w narzędzie typu copyscape, poznałby, że oto ma przed sobą owoc intensywnej inspiracji. Inspiracji, która powoduje wewnętrzny przymus napychania wirtualnych kieszeni cudzym daniem i serwowania go kolejnym osobom pod własnym nazwiskiem.
I śmiałby ktoś szefa klawiatury nazwać plagiatorem! Przyprawy dodane w innej kolejności, elementy przetasowane – przecież to dzieło na miarę mistrza!
Marna (p)olewka
Wygląda na pożywne danie, które ktoś podsuwa Ci pod nos, kiedy Ty akurat masz apetyt na coś takiego. Rzucasz się na nie, pewien, że wreszcie zaspokoisz swój głód, i łykasz grzecznie akapit za akapitem, czekając cierpliwie, aż poczujesz upragniony smak. Nagle Twoim oczom ukazuje się dno. Koniec, nie ma już nic. Zostaw komentarz i dziękujemy. A więc to tyle?
Odchodzisz z poczuciem, że zostałeś oszukany i odgrażasz się w myślach, że już nigdy, przenigdy do tej knajpy nie zajrzysz.
Już widzę Twoją minę. Wszystko be, wszystko nie takie. Czy naprawdę jest aż tak źle?
Na szczęście nie. Przekręćmy kartę w naszym menu, przejdźmy na drugą stronę wirtualnej ulicy. Tu apetyt rośnie w miarę jedzenia, bo mamy do dyspozycji takie oto przysmaki:
Content Fit
Już od pierwszego spojrzenia cieszy oko i rozbudza apetyt. Podzielony na drobne porcje, lekkostrawny. Minimum składników – maksimum smaku. Nie musisz go nawet spożywać w całości – wystarczy kilka kęsów, byś poczuł się najedzony, a jednocześnie nabrał ochoty na więcej.
Ciekawe, że choć to od kilku lat najmodniejsze danie, mało kto umie je przyrządzić wzorowo. A szkoda!
Soczysty text de la creme
Ociekający sensem i pachnący praktyczną mądrością. Stworzony z najlepszych składników w dokładnie wyważonych proporcjach, pełen konkretu i smaków przywołujących wspomnienia i refleksje.
Rozkoszujesz się nim i na chwilę zapominasz o całym świecie. Czujesz, jak smak słów wypełnia Twoje szare komórki i otwiera je na nowości. Odchodzisz z poczuciem, że oto brałeś udział w prawdziwej uczcie dla ducha i intelektu.
Wywar z jajem
Danie rzadko spotykane, ale warte tego, by wprowadzać je do menu. Sprytna wariacja textu de la creme. Sama esencja tematu ukryta w fikuśnej formie, która początkowo wywołuje zdziwienie, by chwilę później zachwycić. Budzi podziw dla kreatywności copy chiefa, wciąga, a przy tym doskonale zaspokaja apetyt.
Uwaga! Bywa śmiechopędny!
Article sous-vide
Jego główną zaletą jest długi proces przygotowania i dokładność, z jaką podszedł do niego copy chief. Starannie uformowany i ze smakiem przyprawiony. Wypiekany godzinami, próbowany, dosmażany. Ma wyrazisty smak, do którego chce się wracać, i zawiera mnóstwo wartości odżywczych dla mózgu i rozwoju osobistego.
Którym z tych tekstów ostatnio się karmiłeś? A może sam jesteś dostawcą strawy tekstowej, którą hojnie rozdzielasz między stałych i przypadkowych bywalców swojego miejsca w sieci?
Pochwal się no, czym tam częstujesz swoich gości.
Ciekawe porównanie. Tylko, że krytykę, te najgorsze dania znów biorę do siebie, że to ja je przygotowuję.
Muszę się otrząsnąć, powiedzieć sobie, ale przecież są tacy, którym się podoba moje danie tekstowe.
Ania, no co Ty?! Nie utrzymałabyś się tyle w sieci, gdyby ludzie nie lubili Twoich tekstowych dań. To jest taka luźna impresja. Przyszło mi do głowy, więc napisałam :).
Odpowiadając na Twoje pytanie, ostatnim przeczytanym przeze mnie tekstem był… Twój, a wiec article sous-vide podany w postaci content fit 🙂
Asiu, zarumieniłam się :). W takim razie zapraszam dalej do naszej tekstodajni. Mam nadzieję, że po krótkiej przerwie znów coś pojawi się w menu.