Naukowcy doszli do takich wniosków w badaniu, podczas którego sprawdzali reakcję konsumentów na sok z etykietką „100% soku” (ang. 100% juice; po polsku powiedzielibyśmy raczej: 100-procentowy sok). Okazało się, że klienci w każdych warunkach eksperymentalnych pokazywali, że nie za bardzo ufają takim deklaracjom. Ocenili ten gorzej niż napój z etykietką „99% soku” i gorzej niż napój bez żadnych „procentowych deklaracji”. Co to oznacza?
Ano to, że ludzie są zbyt mądrzy, żeby wierzyć w pseudorelewantne deklaracje, czyli w takie, które pozornie wyglądają na informację, ale w rzeczywistości są czymś takim jak „100% cukru w cukrze” – nic nie znaczą.
„100% soku”/„100-procentowy sok” może sugerować, że produkt nie zawiera wody czy dodatków, ale niekoniecznie odnosi się do tego, czy sok zawiera konserwanty, substancje słodzące czy inne składniki. Takie „100%” może więc być mylące, bo nie zawsze opisuje rzeczywistą wartość czy unikalną cechę produktu. Jest raczej próbą podkreślenia jakości – mało przekonującą, jak widać.
Kiedy widzimy takie obietnice 100-procentowości, zaczynamy podejrzewać, że coś jest nie tak. „100% satysfakcji”, „100% ulgi w bólu”, „100-procentowa moc czyszczenia” czy „100% niezawodny” to wyrażenia, które w najlepszym razie nic nie znaczą. W gorszym razie: brzmi podejrzanie (powiedzmy sobie szczerze: NIE MA rzeczy niezawodnych dla każdego, zawsze i wszędzie).
Nie oznacza to jednak, że każde „100%” w tekście robi dla produktu krecią robotę.
Bo widzisz…
100% może być częścią rzeczywistej zachęty wtedy, kiedy nie jest marketingową obiecanką, ale gdy odnosi się do konkretnego parametru, czyli staje się częścią twardej, sprawdzalnej informacji. „100% bawełny”, „wyprodukowany w 100% z polskich produktów”, „100% organiczny” – to już ma sens i wzbudza większe zaufanie.
Wniosek?
Jeśli „100%” jest marketingowym frazesem – pomiń. Jeśli jest informacją – podkreślaj.