„Ależ ci klienci to są… Tyle zgłoszeń i nic! Pewnie te ogłoszenia to ściema, jakieś wyłudzanie danych. No bo jak to: wysyłasz portfolio i zero odzeeeeeewu?!” Może ta cisza rzeczywiście świadczy o tym, że nie masz szczęścia do zleceniodawców. Ale może — tak zupełnie hipotetycznie i nieśmiało — jest jakiś problem z Twoim portfolio?
W portfolio nie ma śladu warsztatu
Przez pewien czas miałam w przeglądarce otwartą kartę z portfolio, które mogłoby służyć za wspaniały antyprzykład. Przemilczę na razie formę — o tym za chwilę. Jeszcze gorsze od formy było to, co tam znalazłam. Za „teksty sprzedażowe” robiły napchane frazami marketingowymi artykuły, a język urzędowy mieszał się z potocznym, dając efekty komiczne. Warsztatu ani śladu.
Niestety, w copy pewnych rzeczy trzeba się po prostu nauczyć. Nikt się nie rodzi jako native języka korzyści i nikt nie ma SEO w genach. Nawet gdyby miał, to ciągłe zmiany algorytmów Google sprawiłyby, że te geny musiałby stale aktualizować.
Tak, tak, wiem… Pisz, pisz i jeszcze raz pisz, lekkie pióro i tak dalej.
Niestety, przeglądając copywriterskie portfolia przekonuję się coraz bardziej, że gdzie brak warsztatu, tam nawet legendarne lekkie pióro bywa odczuciem bardzo subiektywnym.
Cd. artykułu pod grafiką >>
Portfolio odstrasza przy pierwszym wejrzeniu
Raz jeszcze portfolio antyprzykładowe. Wyobraź to sobie: strona z fioletowym tłem, a na tym tle białe litery. Musiałam mrużyć oczy i wykazać się niezłą determinacją, żeby przetrwać choć kilka (dłuuugaśnych) akapitów.
To nie o Tobie? No OK, ale czekaj, czekaj. Zanim przejdziesz dalej, sprawdź listę pozostałych grzeszków z zakresu estetyki, które mogą sprawić, że to pierwsze wrażenie, które rzutuje na cały ciąg dalszy, nie będzie takie, jak byś chciał.
Szkodzisz sobie:
- Nadmiarem efektów specjalnych: wielość kolorów, ozdobników, obrazków, po 3 dodatkowe pola tekstowe na jednej stronie… Ech! Nie każdy będzie w stanie to udźwignąć.
- Egzotycznymi fontami (np. tymi przypominającymi pismo odręczne — kiepsko się czyta złożone nimi teksty).
- Kompletnym brakiem formatowania (domyślna czcionka Cambria wielkości 10 pkt, odstęp 1 pkt i wszystko zlewa się w jeden wielki blok liter).
Pamiętaj! Klient jeszcze Cię nie zna i jeszcze nie wie, jak genialne teksty kryją się w Twoim portfolio. Jeśli straci do niego serce już po pierwszym rzucie oka, może nie mieć szansy się o tym przekonać.
Prezentujesz swoje portfolio w kontekście, który nie wzbudza zaufania
Z życia wzięte raz jeszcze: dziewczyna skarży się na grupie z pracą dla freelancerów, że jej ogłoszenia jakoś dotąd pozostawały bez odzewu. Zerkam i cóż…
Strona copywriterki-tarocistki. Z jednej strony coś tam o tekstach, z drugiej klimaty wiedźmińskie, na blogu opowiadania fantasy. Ejjj no, naprawdę?
Wyobraź sobie, że przychodzisz do lekarza, a tam pod tabliczką „lek. med…” jeszcze „usługi sprzątające”. W gabinecie obok stetoskopu leży zestaw ścierek do podłogi (ale spokojnie, upranych! ;)), a na leżance chwilowo wyleguje się odkurzacz.
Fajnie? Wiarygodnie? Zostajesz na dłużej?
No właśnie.
Portfolio copywritera jest podane w formie „komu by się chciało”
Wiesz, jaka jest podstawowa zasada przy sprzedawaniu czegokolwiek online? Uprościć jak to tylko możliwe ścieżkę klienta od zainteresowania do zakupu. Powinien móc wybrać to, co go interesuje, przy jak najmniejszej liczbie kliknięć.
Tymczasem copywriterzy, którzy teoretycznie powinni wiedzieć, że klient nie lubi się przemęczać (eyetrackingi, Nielsen i te sprawy), dwoją się i troją, żeby poćwiczyć jego cierpliwość.
Portfolio w formacie, który otwiera się tylko w specjalnych programach. Albo zzipowane. Albo na dysku Google w formie zbioru dokumentów, z których każdy trzeba oddzielnie otwierać.
Tak szczerze: gdybyś szukał specjalisty i miał do przejrzenia naście takich zbiorów… Chciałoby Ci się?
Twoim potencjalnym klientom też się nie chce.
Copywriterskie portfolio jest jak pole minowe
Czasem bywa i tak: z wierzchu wszystko ładnie. Eleganckie fonty, stonowana kolorystyka, strawna forma. Klient klika i nawet po przeczytaniu nagłówka jest zachwycony, ale… już w leadzie czai się niespodzianka. A potem kolejna, kolejna i kolejna. A to „idąc do pracy, padał deszcz”, a to „napewno”, a to przecinki hasają beztrosko, śmiejąc się w twarz regułom interpunkcji.
Niby copywriter to nie redaktor, no ale…
Gdybyś zamówił ciuch u krawcowej, to nie chciałbyś, żeby oddała Ci go ze śladami swojego wczorajszego podwieczorku, prawda?
Wiadomo: jeśli masz braki, to nie wytrzepiesz nagle wiedzy z rękawa. Ale są przecież narzędzia, które mogą Ci pomóc, prawda?
Szlachectwo zobowiązuje!
Przeglądanie portfolio z tekstami jest jak poszukiwanie zaginionej Arki
Masz naprawdę dobre intencje. Chcesz pokazać klientowi, jaki jesteś wszechstronny, jak to żaden temat ani żaden tekst Ci niestraszny. Wypakowujesz swoje portfolio po brzegi tekstami różnego kalibru i taki 100-stronicowy tom online przesyłasz klientowi…
Bez podziału na sekcje. Bez spisu treści. Bez selekcji tekstów. Nie zastanawiając się nawet nad tym, że skoro klient pyta o artykuły na temat sportu, to posty na profil instagramowy fermy drobiu raczej go nie zainteresują. Ale jeśli od jakiegokolwiek artykułu w Twoim portfolio (nie mówiąc już o artykułach z interesującej go dziedziny) będzie go dzieliło 70 stron dzieł zebranych o kieckach, kwiatkach i zwierzętach, to wiesz…
Niewykluczone, że inny copy użyje wiedzy warsztatowej także przy prezentacji portfolio. I przegrasz.
To tyle, chociaż… Nie, czekajI Jest jeszcze jeden błąd, który można by dorzucić do tej listy:
Portfolio jest idealne, ale… istnieje ciągle tylko w Twojej wyobraźni
Patrzysz z góry na tych, którzy nie potrafią sformatować, robią byki albo piszą tak słabo, że Ty to byś się wstydził.
Bo przecież wiesz, że kiedy Ty już to swoje portfolio zrobisz. Kiedy Ty je zrobisz, to…
No, to co? Może się okazać nie tak perfekcyjne, jak planowałeś?
Do roboty, Kochany. A jeśli nie masz z czego, to chodź — popracujemy nad Twoim warsztatem i za 2 miesiące będziesz miał portfolio, którego nie powstydziłby się żaden profesjonalny copy.
***
